Hej!
Przepraszam, że tak późno ale nie wyrobiłam się wcześniej... Wiecie piątek trzynastego :( paskudna data. Dziś miałam takiego pecha.. :( Szkoda gadać...
A o to imagin:
_________________________________
*Abraham*
Nie wiedziałem czy spotkam w parku Ją, jednak
czułem, że muszę spróbować. Nie zamierzałem, więc tracić czasu i z samego rana,
wraz z psem Sary ruszyliśmy w stronę parku.
Przez całą dragę
powtarzałem sobie imię psa: ,,Kornelida, Kornelida, Kornelida..” Mam nadzieje, że jak przyjdzie co do czego,
nie zapomnę go…
Gdy dotarłem do
parku spuściłem zwierzaka ze smyczy. Kornelida pobiegła w stronę reszty
psiaków, ja natomiast rozgadałem się za nieznajomą, która zawróciła mi w
głowie. Kręciłem głową w prawo, w lewo, wyglądałem, a nawet obszedłem cały
park. Niestety nigdzie nie znalazłem Jej. Spojrzałem na zegarek w komórce.
- Ale późno.. – powiedziałem sam do siebie.
Nie miałem
wyjścia. Trzeba wracać… I znów zacząłem się rozgadać, tym razem za psem.
Westchnąłem.
- Kornelida! Piesku! – darłem się na cały park. – Kornelia! - krzyknąłem jeszcze raz, bez odzewu.
Chwila ona chyba inaczej się nazywała...
- Jesteś! –
krzyknąłem widząc psa biegnącego w moim kierunku.
Ucieszyłem się.
Jednak po paru minutach mina mi zrzedła.
Suczka, parę metrów ode mnie, skręciła w prawo i pobiegła do
piaskownicy. Super…
Westchnąłem i szybkim krokiem pobiegłem do niej.
- Chodź tu. – Chwyciłem ją za obrożę i zapiąłem smycz.
Mam już dość tego
psa… Spaniele to wredne, nieposłuszna zwierzaki. Przewróciłem oczami i
szarpnąłem psa za smycz, by zacząć iść. Oczywiście zaczęła się buntować. Matko
jaki ten pies silny.. Tak zapierał się nogami, że nie mogłem go ruszyć z
miejsca! Niby takie to mała, a silne…
- No chodź! – krzyczałem.
Niespodziewanie
pies zrobił krok w moją stronę, a ja straciłem równowagę i poleciałem do tyło.
Miażdżąc przy okazji kogoś. Suczka
korzystając z okazji, że wypuściłem smycz, uciekła. A wyglądała na taką
posłuszną.. Pozory jednak mylą…
- Abraham? – usłyszałem znajomy głos.
Czy to Ona?
Odwróciłem się.
*Róża*
Chłopak, który
prawie na mnie leżał odwrócił głowę. Teraz już byłam pewna.
- Abraham. – powiedziałam.
- Bardzo cię przepraszam.. – zaczął szybko, po czym wstał i
pomógł mi. – Ja nie chciałem, wiesz pies..
- Wiem widziałam. – uśmiechnęłam się.
- Wszystko? – zapytałem z niepokojem.
- Tak.
Uśmiechnąłem się
łobuzersko.
- Te psy..
Jego mina mnie
powaliła. Nie umiałam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
- Pomóc cię znaleźć psa? – zaproponowałam.
- Tak, proszę.. – powiedział błagalnie.
- A tak ogóle to, Róża jestem. – uśmiechnęłam się podając mu
rękę – Przepraszam, że wcześniej się nie przedstawiłam, ale wypadła mi nagła…
-zawahałam się – sprawa. – dokończyłam.
- Spoko. A ja
Abraham. – uścisnął mi rękę.
- A to już wiem. – uśmiechnęłam się.
- Ładne imię. – powiedział niespodziewanie. – Jeszcze takiego
nie słyszałem.
- Nie jest Hiszpańskie… - wyjaśniłam.
Fifi zaczął szczekać,
więc popuściłam mu smycz. Po jego ostatnim wybryku wolałam go nie spuszczać..
- Widzę ją! – krzyknęłam, szturchając Abrahama – Tam za
drzewem. – wskazałam drzewo naprzeciwko nas.
- Okrążymy ją, to może nie ucieknie.
- Jakby co Fifi pomoże! – gdy tylko to powiedziałam, on
zaszczekał – Widzisz, pomoże. – zaśmialiśmy się.
Tak, jak powiedział
Abraham, podeszliśmy ją z dwóch stron. Ja z prawej, a On z lewej. Fifi dla
pewności czekał z przodu. Cichutko na palcach podkradłam się do psa i… I już
miałm ją prawie w garści, gdy z drzewa wybiegła wiewiórka, a pies pognał ją.
- Aaaaa! – usłyszałam krzyk Abrahama, a potem plusk i Jego
gniewne krzyki.
Wyjrzałem za
drzewo. Ulala.. Biedak wpadł w kałużę.. Był cały w błocie i chyba nie tylko.. Wiem,
że to straszne, ale równocześnie takie śmieszne..
*Abraham*
Nienawidzę tego
psa! Nienawidzę tego psa! Ah!! Jak ja jej nienawidzę!!!!!
Krzyczałem w duchu,
zaciskając pięść. Wziąłem wdech i otarłem twarz z błota. Mam tylko nadzieję, że
to tylko błoto, bez żadnej niespodzianki. Wzdrygnąłem się na samą o tym co z
tym błotem jest zmieszane.
Strząsnąłem błoto i
wstałem. Wstając zauważyłem jak Róża się ze mnie śieje. Próbowała to ukryć, ale
kiebsko jej to wychodziło..
- Bardzo śmieszna… - burknąłem.
- Przepraszam… Wiem nie powinnam się śmieć. – zasłoniła ręką
buzie – Już nie będę. – przyrzekła.
Nie bardzo jej
wierzę.. W sumie to na jej miejscu też bym się śmiał..
Machnąłem ręką.
- Nieważne, po prostu złapmy tego parszywego kundla! – tupnąłem
nogą.
- Właściwie to nie trzeba go łapać.
- Co? – spojrzałem na nią.
- Fifi ją złapał.
Spojrzałem na psa.
- Kocham cię Fifi! – krzyknąłem.
Fifi trzymał w
pysku tą Kor coś tam, ciort z jej imieniem! Ważne, że ją dopadł.
Wziąłem za jej
smycz, a Fifi wypuścił ją.
- Biedna jest cała zaśliniona. – stwierdził Róża.
- Zasłużyła! – warknąłem.
- Jej właściciel, nie będzie zachwycony. – pokręciła głową.
- A chrzcin właściciela, za to jak mnie urządziła..
- Aha, mam cię! – przerwała mi Róża – Czyli to nie twój pies!
– podniosła jedną brew.
O kurcze?! Jak ja
mogłem się tak podejść?! AH……
- Kiedy się zorientowałaś? – zapytałem.
- Na początku. – zaśmiała się – Od razu było widać. –
spojrzałem na nią pytająco – Po pierwsze, jak ją wołałeś, za każdym razem
podawałeś inne imię, po drugie uciekła od ciebie, a po trzecie sam się teraz
przyznałeś. – założyła rękę, na rękę.
- Tsa.. Wpadłem.. No, ale tylko z psem mogłem tu wejść.. No
a ja.. No..
- Nie jąkaj się. - poprosiła.
Wziąłem wdech.
- No bo prawda jest tak, że.. Że stęskniłem się za Fifim! Tak właśnie i... ! Wiesz kiedy on tak na mnie wskoczył, to.. To poczułem, że to wielka przyjaźń. Tak,
wiesz od pierwszego... liźnięcia! – wypaliłam.
Kurczę z tych
nerwów gadam głupoty..
- To wszystko wyjaśnia.. - powiedziała, powstrzymując się od śmiechu.
Uśmiechnąłem się i
przytuliłem psa. Zam tylko nadzieje, że to kupi...
- No chyba nas nie rozdzielisz? – spojrzałem na nią
błagalnie, a Fifi chyba zrobił to samo.
- No cóż, nie będę stawać na drodze do waszego szczęścia.. –
powiedziała.
Poczułem na policzku
liźnięcie psa.
- Dzięki chłopie. – wyszeptałem mu do uch.
- Mówiłeś coś? – zapytała.
- Nie… Wiesz co ja muszę się przebrać, może pójdziesz ze mną
do domu. Ja się przebiorę, a później odstawimy tego tu diabła z piekła rodem?
- No nie wiem, bo..
- Proszę? – spojrzałem na nią błagalnie.
Fifi zaskowyczał.
- Miałaś nas nie rozdzielać. – zauważyłem.
- No wieszczo Fifi? Mam być zazdrosna? – zwróciła się do
psa, po czym ten zamachał radośnie ogonem.
*Róża*
Ich przewaga była
za duża.. Poza tym, nie mogłam przecież odmówić mojemu ukochanemu pieskowi… Więc pięć minut później byłam w domu u
Abrahama.
- Widzisz, mówiłem że to blisko. – wyszczerzył się
otwierając drzwi.
- A mogę wejść z psem? – zapytałam jeszcze dla pewności.
- Nie nabrudzi bardziej, jak ja. – wskazał na ubłocone
ubranie.
- No tak..
- Rozgość się, a ja się przebiorę.
- OK.
Abraham zszedł a dół.
Rozejrzałam się po wielkim salonie. Fajnie był użądlony. Na środku stała
niby scena. Wiadomo dla kogo.. Moją uwagę najbardziej zyskał kominek. U mnie co
prawda, był kominek, ale nie taki prawdziwy.. Można powiedzieć , że to coś w
rodzaju ozdoby. Ten natomiast, widać było, że jest używany i to często.
Przywiązałam
Fifiego do poręczy schodów.
- Chcesz coś do picia? – zapytał Abraham.
Podskoczyłam i
odwróciła się. Na moje nieszczęście Abraham akurat podchodził. Zderzyliśmy się,
natomiast zawartość, jego szklanek wylądowała na mnie… Jeju… Biała bluzka z czerwoną plamą.. Super!
- Sorry… - przeprosił.
Westchnęłam.
- Trudno. Szybko się przeprałeś. – zmieniłam temat.
- Szybo? Zajęło mi to trzydzieści minut…
- Serio?
Pomogłam mu
sprzątnąć , na szczęknie nic się nie pobiło. Chodziarz tyle…
- Kurczę mamy dziś pecha. – stwierdziłam, siadając na kanapę.
Przede mną stał
kalendarz, coś podkusiło mnie, aby sprawdzić datę. Przyjrzałam mu się.
- Co tak patrzysz? – zapytał zdziwiony Abraham siadając obok.
- Patrz. – wskazałam na dzisiejszy dzień. – Teraz wiadomo z kąt
nasz mech! – roześmiałam się.
- Nie rozumiem….
Westchnęłam.
- Dziś piątek trzynastego! – zapukałam w jego głowę – Halo jest
tam kto! – krzyknęłam mu prostu w ucho.
- Ej, bo ogłuchnę! – odsuną głowę zatykając uszy.
- A to by, była tragedia.. – zachichotałam.
Abraham zmrużył
oczy.
- Grabisz sobie… - pokręcił głową.
- Naprawdę? – udałam zdziwioną.
Abraham tylko
uśmiechnął się podstępnie.
- Co ty…
Nie zdarzyłam
dokończyć, bo Abraham zaczął mnie łaskotać! To okropne tortury! Nienawidzę
łaskotek.. Zwijałam się i kręciłam, błagając go aby przestał. Przez cały czas
śmiałam się. Po mimo moich błagać, nie przestawał.
- Proszę… Już nawet nie mam siły się śmiać…
*Abraham*
Po mimo jej błagań,
pozostawałem nie ugięty! Łaskotałem ją… Zasłużyła, za to śmianie się!
- Proszę… Już nawet nie mam siły się śmiać…
Po tych słowach
przestałem ją łaskotać.
- No ok..
Dziewczyna usiadła
i wzięła wdech.
- Co ty płakałaś? – zaniepokoiłem się łżą w jej oku.
- Co? – przetarła oko – Nie.. To przez śmiech ja zawsze tak
mam.
Usłyszałem dźwięk otwieranych
drzwi.
- Jestem! – wrzasną dobrze mi znany głos Tony'ego – Hej brat!
-Siema!
- Tony! – krzyknęła Róża, machając.
- Róża? Cześć! – odmachał jej, a potem się przytulili…
To było dziwne… To
ja się męczę z jakimś futrzarscy diabłem.. A mój brat ją dobrze zna?! Co za cho&%$#& piątek trzynastego!!
___________________________________________________________
Mam nadzieję, że się podobał ;)
Może chociaż to mi dziś wyszło... XD
Życzę miłej nocy :*